Pierwszą rzeczą, którą robisz po przebudzeniu i ostatnią przed snem jest nerwowe sprawdzanie powiadomień na telefonie? Nie możesz zacząć dnia bez dokładnego przeanalizowania mediów społecznościowych i serwisów informacyjnych? A może nie wyobrażasz sobie urlopu na wsi bez dostępu do internetu? Jeśli na wszystkie te pytania odpowiadasz twierdząco, możliwe, że zmagasz się z FOMO. Fear of Missing Out, bo tak rozwija się ten skrót, to strach przed tym, że coś na ominie. Objawia się właśnie obsesyjnym sprawdzaniem powiadomień na smartfonie, ciągłym odświeżaniem tablicy i nerwowym analizowaniem wydarzeń. W przeładowanym bodźcami świecie problem ten dotyczy sporej części społeczeństwa.
Czegoś tu brakuje
Kto z nas nie zna tego uczucia. Niby miło spędzamy czas z bliskimi, rozmawiamy, jemy wspólny obiad i świetnie się bawimy. Niczego nie powinno nam brakować. A mimo wszystko czujemy jakiś ucisk niepokoju, tęsknoty. Raz za razem sięgamy więc po telefon, by sprawdzić, co dzieje się tam, gdzie akurat nas nie ma. Bo w każdej chwili wydaje nam się, że omija nas coś, co stanie się kamieniem milowym historii, ważnym punktem, bez którego nie będziemy w stanie utrzymać więzi z przyjaciółmi. Nie chcemy dać się zepchnąć na margines, pozwolić o sobie zapomnieć. Żyjemy więc w ciągłym zawieszeniu pomiędzy „teraz” realnym i prawdziwym a tym wirtualnym. Nie potrafimy czerpać radości z niczego. Bo nawet najciekawsze, najbardziej ekscytujące wydarzenia mogą być niczym, w porównaniu z tym, co nam omija. FOMO sprawia, że nie udaje nam się zanurzyć w chwili. Niby coś robimy, ale myślami jesteśmy gdzieś indziej. Niby spędzamy czas z bliskimi, ale ciągle analizujemy, co robią inni. Niby czujemy szczęście, ale czegoś ciągle nam brakuje.
Życie w zawieszeniu
Fear of Missing Out to nieokreślony lęk przed tym, że coś nas ominie. Zanurzeni w wirtualnej rzeczywistości straciliśmy kontakt z tym, co realne, prawdziwe. Naszą wartość jako członków społeczeństwa określa się na podstawie tego, jak aktywni jesteśmy w sieci. Daliśmy się wciągnąć w matnię – osaczeni kolorowymi profilami znajomych, celebrytów i modelek czujemy, że nasze życie nigdy nie jest dość ciekawe. Zapominamy o tym, że to, co widzimy na ekranach swoich telefonów to tylko wycinek czyjejś rzeczywistości. Malownicze krajobrazy, egzotyczne wycieczki i szczęśliwe związki to piękne obrazki, ale przecież nie tylko z takich składa się ludzka egzystencja. Niestety, nasz mózg łatwo daje się oszukać. Oglądając podobne zdjęcia, popadamy w zniechęcenie, lęk, niepewność, smutek. Bo skoro inni żyją tak pięknie i ciekawie, a my kolejny weekend spędzamy przed telewizorem, by w poniedziałek znów wrócić do nudnej pracy biurowej, to z pewnością coś robimy nie tak. Ale czy na pewno?
Festiwal przechwałek
FOMO sprawia, że tylko pogłębiamy nasze problemy. To, co robimy, wydaje nam się nieciekawe, więc szukamy inspiracji w sieci. Tam widzimy wyłącznie obrazy szczęścia i spełnienia, więc nasz lęk staje się coraz bardziej dojmujący. Co robię nie tak? Dlaczego inni mają tyle przygód? Co się dzieje z moim życiem, że nie jest tak barwne i fascynujące? Paradoksalnie więc chcąc ukoić strach i niepewność, tylko pogarszamy swoje samopoczucie.
Ale, uwaga, nie jesteśmy w tym osamotnieni. Współczesny świat, pogrążony w pogoni za pieniędzmi, skupiony na tym, co na zewnątrz, skoncentrowany na wyglądzie nie daje nam zbyt wielu powodów do spokoju. Wszyscy utknęliśmy w tej samej matni – przyłączając się do internetowego festiwalu przechwałek, staliśmy się częścią spektaklu pychy. Chcąc dorównać innym, swoimi działaniami legitymizujemy rzeczywistość skupioną na wyglądzie, powierzchowną i dołującą.
Kat i ofiara
FOMO jest więc strachem przed tym, że wypadniemy z obiegu i już nigdy do niego nie wrócimy. Że chwila nieuwagi będzie nas kosztować przyjaciół, znajomych, imprezy, zabawę i doświadczenia. Dając się wciągnąć w świat mediów społecznościowych i podchodząc do nich bezrefleksyjnie, staliśmy się jednocześnie ofiarami i katami. Boimy się, że nasze życie nie jest dość ciekawe, dzielimy się w sieci najlepszymi chwilami, stylizujemy swój świat tak, by dobrze wyglądał w internecie i robimy innym to, co ktoś wcześniej zrobił nam. Prezentując wyidealizowany obraz świata, wywołujemy w ludziach poczucie niespełnienia, z którym sami próbujemy się uporać. I tak koło się zamyka. Smartfon – z wygodnego, pomocnego narzędzia – staje się źródłem opresji, której dobrowolnie się poddajemy.
Błogosławiona izolacja
Strach przed tym, że coś nas ominie, to znak naszych czasów. Paradoksalnie częściowo problem rozwiązała… pandemia. Nagle wszyscy – niezależnie od statusu materialnego, płci, miejsca zamieszkania i urody – zostali zamknięci w domach. W mediach społecznościowych pokazujemy więc nie egzotyczne podróże, a codzienne, zwykłe aktywności. Oczywiście tutaj też jest sporo miejsca na kłamstwa, koloryzacje i nadużycia. I znów, jeśli zabraknie nam zdrowego rozsądku, możemy dać sobie wmówić, że ktoś całą kwarantannę spędza na nauce nowych języków, intensywnych treningach, gotowaniu luksusowych potraw, podczas gdy my zalegamy na kanapie z książką. Ale, mimo wszystko, czas izolacji sprawił, że nagle świat wygląda nieco równiej. Nieważne, gdzie mieszkamy, kim jesteśmy – wszyscy stosujemy się do tych samych reguł. Jesteśmy bliżej zrozumienia, co jest naprawdę ważne. A nie są to kolorowe, piękne zdjęcia w sieci, a to, co tu i teraz.
Zdrowie, rodzina, spokój – zjawiska, które zapomnieliśmy doceniać w codziennej bieganinie. Okazuje się, że nie potrzebujemy codziennych obiadów na mieście, że nie musimy co drugi dzień wybierać się na zakupy i siłownię. Nie trzeba co miesiąc odwiedzać kolejnych egzotycznych krajów. Znów doceniamy to, co blisko, za rogiem. I oby tak już zostało – również po kwarantannie. Bo nikt jeszcze nie zbudował swojego szczęścia, naśladując innych. Życie w ciągłym strachu przed tym, że omija nas coś ważnego, nie może być spełnione. O ile nie nauczymy się być tu i teraz, przegramy na starcie. Dbajmy o prawdziwie istotne wartości, pielęgnujmy żywe relacje, dbajmy o bliskich i o samych siebie. Bez ślepego naśladownictwa i wiecznych kompleksów.