Podążam za wyobraźnią w te nowe, niezbadane jeszcze rejony.

fot. Marta Żurawska

Z Martą Kisiel, polską autorką powieści i opowiadań fantasy, rozmawiamy o jej twórczości i najnowszej powieści zatytułowanej „Oczy uroczne”.

Często mówisz o sobie „Ałtorka” — skąd to się wzięło? Dlaczego pisownia jest z błędem?

Za tym błędem stoi cała historia, ale też moje podejście do siebie jako pisarki. W taki właśnie sposób określano autorów początkujących, autorów in spe, którzy brali udział w warsztatach literackich na forum „Fahrenheita” i mozolnie szlifowali pióro. Dzięki temu ciągle mieli gdzieś z tyłu głowy, że owszem, może i udało im się napisać poprawny gramatycznie i stylistycznie opis postaci albo scenę pożegnania, ale to jeszcze nie znaczy, że od poniedziałku mogą siadać do siedmiotomowej sagi fantasy, którą przebiją Tolkiena razem z Martinem i LeGuin na dodatek. Ja również brałam udział w tych warsztatach. Co prawda po drugiej edycji podziękowano mi za dalszy udział i wysłano na łamy „Fahrenheita”, gdzie zaraz oficjalnie zadebiutowałam, ale do samej ałtorki przywiązałam się na amen. Nie pozwala mi zapomnieć, że bez względu na to, ile mam książek na koncie, przede mną wciąż mnóstwo pracy.

Z języka polskiego korzystasz garściami, słowotwórstwo Ci niestraszne i masz ten niewyobrażalny talent do prawdziwego rozśmieszania ludzi. Na studiach polonistycznych też było tak różowo? 🙂

Studia jako takie wspominam bardzo miło, aczkolwiek na palcach jednej ręki – no, może dwóch – mogę wyliczyć zajęcia, które teraz mi się przydają. Na pewno ten „romantyczny” semestr historii literatury polskiej, wykłady o fantastyce w literaturze dawnej, o literaturze XIX wieku w odniesieniu do nauk medycznych, ćwiczenia o literaturze dziecięcej czy twórczości Juliusza Słowackiego, ale też komunikowanie stanów emocjonalnych w języku polskim, praktyczna stylistyka oraz redakcja tekstu. Z tych zajęć wyniosłam mnóstwo konkretnych informacji i umiejętności, przede wszystkim jednak przesiąkłam pasją do pewnych tematów, motywów. No i do nieustannego grzebania w źródłach, ma się rozumieć.

Czy już wtedy wiedziałaś, że uczysz się po to, aby być pisarką?

Nie. Na studia poszłam, bo chciałam zostać nauczycielką polskiego. Na szczęście i dla mnie, i dla młodzieży szkolnej w kluczowym momencie zmieniłam zdanie i wybrałam specjalność edytorską zamiast pedagogicznej, co okazało się strzałem w dziesiątkę. Chciałam pracować z książkami. Począwszy od trzeciego roku studiów, zajmowałam się korektą, redakcją, tłumaczeniami, trochę też marketingiem wydawniczym. Pisanie działo się gdzieś w międzyczasie, na marginesie, w wolnej chwili, aż w końcu, po latach, przebiło się na pierwszy plan.

Licho to anioł z alergią na pierze, który uwielbia sprzątać. To Twoja sztandarowa postać. Dziecięca naiwność, specyficzna gramatyka i urzekająco optymistyczne spojrzenie na świat przekonały do Licha dziesiątki tysięcy czytelników.

A przecież ja nie znoszę aniołów… Nie znoszę ich szczerze, z całego serca, odkąd zaroiło się od nich w fantastyce, nie tylko polskiej. Ale właśnie stąd wzięło się Licho, z tej mojej niechęci. Miałam serdecznie dość aniołów uczłowieczonych, wymachujących giwerami albo uwikłanych w obowiązkowy trójkąt ze śmiertelniczką i kolegą z drugiej strony barykady. Tolerowałam jedynie tzw. putto, czyli anioła w postaci słodkiego, tłustego bobasa. A jedną z tych informacji z wykładów poświęconych fantastyce w literaturze dawnej, które przyswoiłam w okamgnieniu na zawsze, była wzmianka, że zgodnie z naukami anioły są istotami bezpłciowymi. Moja wyobraźnia dodała dwa do dwóch, dodała jeszcze coś od siebie – i tak powstało małe, słodkie Licho z alergią na własne pierze.

I wtedy Marta Kisiel robi to, co potrafi najlepiej. Zaskakuje! Stwarza mu konkurenta w postaci czorta z wadą wymowy. W Internecie pojawiają się hasztagi #teamLicho i #teamBazyl. Spodziewałaś się rywalizacji?

Och, nie nazywałabym tego od razu rywalizacją, raczej przyjacielską koegzystencją. A mnie, jako autora, cieszy niezmiernie, że Bazyl okazał się postacią na tyle ujmującą i ciekawą, by być realną konkurencją dla Licha, które wszyscy kochają. Trudno stworzyć jednego takiego bohatera, a co dopiero dwóch.

Skąd się wzięły pomysły na Licho i Bazyla? Czy nadałaś im cechy jakichś konkretnych osób?

Licho, jak już wspominałam, wyrosło na przekór pewnej literackiej modzie. Natomiast Bazyl wyrósł na przekór… Lichu. Szukałam postaci, która weszłaby w podobną rolę, ale zupełnie inaczej niż mały anioł. A chyba trudno o większe przeciwieństwo małego, kochanego, trochę bezradnego w starciu ze światem anioła stróża niż równie mały i kochany, za to wiecznie kombinujący czort.

„Oczy uroczne”, Twoja najnowsza powieść, to ciekawy zabieg. To samo uniwersum, nowi bohaterowie. Zaś starych dożywotników przeniosłaś do serii dla dzieci.

Przyznaję bez bicia, że stara zgraja już mnie trochę zmęczyła, a nic tak nie szkodzi książkom jak zmęczony autor. Na szczęście seria dla dzieci pozwoliła mi spojrzeć na nich pod zupełnie innym kątem niż dotychczas. Świat widziany z perspektywy Bożka bardzo różni się od tego widzianego z perspektywy Konrada czy Tura, chociaż to wciąż ten sam świat — stąd też ta przesiadka, raczej na stałe. Z drugiej strony czułam, że jestem coś winna Odzie, że taka postać jak ona zasługuje na pełnowymiarową powieść, czas i przestrzeń, by rozwinąć skrzydła i pokazać czytelnikom, ile tajemnic w sobie kryje. Chyba się udało.

W „Oczach urocznych” zrobiło się poważniej. Jest więcej mroku, tajemnicy, nawet okładka nie sugeruje już humorystycznej rozrywki. Czy jest to kierunek, który teraz obierasz, planując kolejne powieści?

Ależ to nie ja obieram kierunek, tylko moja wyobraźnia, mnie proszę w to nie mieszać! Trochę się teraz śmieję, a trochę nie, bo to jest coś, co dzieje się poza mną, jest ode mnie silniejsze. Rzeczywiście, od pewnego czasu ciągnie mnie ku właśnie takim historiom, w których humor miesza się ze smutkiem, mrokiem, nawet grozą. Zaczęło się od „Szaławiły”, ale z całą mocą uderzyło dopiero w „Toń”. Z początku pisałam tę powieść jak zwykle, czyli z humorem, po czym nagle, dosłownie w jednej scenie, nastrój zmienił mi się pod palcami i nijak nie chciał odmienić z powrotem. A ja wcale nie chciałam, żeby się odmieniał, podobało mi się to, co pisałam, dlatego po długim namyśle przestałam walczyć z własną głową i zaczęłam jej słuchać. Tak powstały: „Cały świat Dawida” i tytułowe opowiadanie z antologii „Pierwsze słowo” oraz „Jawor” z antologii „Harda Horda”, teksty nastrojowe, ale poważne, niepokojące. Nawet „Małe Licho i tajemnica Niebożątka” czy „Małe Licho i anioł z kamienia” są owszem, śmieszne, ale zarazem straszne. „Oczy uroczne” tylko utwierdziły mnie w przekonaniu, że dobrze robię, podążając za wyobraźnią w te nowe, niezbadane jeszcze rejony. I nie zamierzam zawracać.

Rozmawiała: Agnieszka Czajkowska

Tagi: , , , , ,
by
Poprzedni wpis Następny wpis